Wróciliśmy z zakupów - koszmar. A tyle razy sobie obiecuję, że nie będziemy jeździć do hipermarketu w sobotę lub w piątek. Ale jak to zwykle bywa wcześniej nie było czasu. Postanowiłam, że nie będzie jutro sosu, ale będzie po śląsku - rolady, modra kapusta (dla niewtajemniczonych kapusta czerwona) i kluski śląskie. Choć mój mąż namawia mnie na zrobienie tzw. "szarych klusek" lub ineczej mówiąc czornych klusek. Zobaczymy, albo będziemy losować :)
Zacznijmy od tego co mamy ustalone, czyli od rolady. Rolada mojej babci była najlepsza na świecie - kruchutka, mięciutka, poprostu niebo w gębie. Na samą myśl mi ślinka cieknie...
Będziemy potrzebować płaty mięsa wołowego - tyle sztuk ile osób będzie na obiedzie plus ewentualna repeta - babcia zawsze robiła całą brytfannę :) Następnie bierzemy ogórki kiszone, cebula, musztarda, plastry boczku (grubiutkie), sól i pieprz do smaku, smalec lub olej, biała nić. Celowo nie podaję proporcji, bo to zależy od ilości mięsa. I teraz mała dygresja - mój mąż właśnie na mnie nakrzyczał, że stukam klawiszami laptopa i on filmu nie może oglądać - no cóż będzie się musiał przyzwyczaić. O teraz sam zaczyna stukać na klawiaturze hi hi. Ale do rzeczy:
mięso rozbijamy delikatnie tłuczkiem, ogórek, cebulę i boczek kroimy w cienkie słupki. Plastry mięsa smarujemy musztardą - z jednej strony - solimy, posypujemy pieprzem. Następnie układamy boczek, ogórek i cebulę. Zostawiamy nieco miejsca po bokach, żeby można było łatwo zwinąć mięso w rulonik. Zwijamy i obwiązujemy białą nicią - jest niezła zabawa przy jej wyciąganiu po upieczeniu, a przed konsumpcją. W brytfannie rozgrzewamy olej (bardziej dietetyczny) lub smalec (bardziej z czasów babci Miry). Na gorący tłuszcz kładziemy roladę i obsmażamy. Następnie przykrywamy brytfannę i wkładamy do piekarnika nagrzanego do 220 st. i piec do miękkości podlewając, od czasu do czasu bulionem wołowym.
W czasie kiedy roladki się pieką, a zapach mięska unosi się w całym mieszkaniu i bloku (budząc zazdrość naszych sąsiadów) przygotowujemy kluski śląskie. Jeśli mamy dużo niedzielnego czasu szczerze i gorąco polecam te własnej roboty. Ja uwielbiam kiedy są lekko gumowe, pychotka.
Obieramy 1 kg ziemniaków i gotujemy w osolonej (można je też ugotować w mundurkach i potem obrać). Po ugotowaniu przeciskamy je przez praskę lub ubijamy tłuczkiem, ale ten sposób niesie za sobą ryzyko pozostawienia kawałeczków ziemniaków, a to jest niedopuszczalne w przypadku tego typu klusek. Z przeciśniętych ziemniaków układamy na stolnicy kopczyk i wycinamy z niego 1/4 część. W puste miejsce wbijamy 2 żółtka, wsypujemy 1 łyżkę mąki pszennej i 10 dkg mąki ziemniaczanej, solimy do smaku. Dokładamy wyciętą część ziemniaków i wyrabiamy wszystko na jednolitą masę. Lepimy z nej kluseczki nieco większe od orzecha włoskiego, spłaszczamy dłonią i robimy paluszkiem dziurkę :) Gotujemy gar wody z solą i do gotującej się wody wkładamy partiami kluski. Trzba je delikatnie przemieszać, żeby odklieiły się od dna. Gotujemy ok. 5 minut od wypłynięcia. odcedzamy i podajemy z roladami. Proponuję kluski ugotować w chwili kiedy rolady będą już gotowe, przecież i tak dalej grzeją się w piekarniku - nawet jeśli jest wyłączony.
No i na koniec kapusta czerwona. Tak naprawdę możemy ją przygotować dzień wcześniej:
1 kg czerwonej kapusty
ok. 15 - 20 dkg wędzonego boczku
1 cebula
sól, cukier, pieprz, sok z cytryny do smaku (niektórzy dodają ocet winny - ja nie lubię), ale może być kwaśne jabłko
Kapustę myjemy, przekrajamy na pół, wycinamy głąb i szatkujemy. Wkładamy do garnka, zalewamy osoloną wodą i gotujemy, aż będzie miękka. Boczek kroimy w kostkę i prażymy na suchej patelni. Cebulę kroimy w kosteczkę i szklimy na patelni. Po ugotowaniu kapusty, odcedzamy ją i dodajemy cebulę, boczek, przypawiamy do smaku przyprawami, a na koniec dodajemy sok z cytryny lub kwaśne jabłko.
I takim oto sposobem mamy całe drugie danie gotowe.
Postawiłam sobie dość ambitne zadanie, więc obawiam się, że na deser będzie ciasto ze sklepu, albo lody - też ze sklepu. Chociaż moje chłopaki strasznie oponują. Zrobimy podział obowiązków, więc może się uda.
Lubię takie rodzinne gotowanie. Nawet jeśli pomoc sprowadza się do obrania ziemniaków i warzyw - fajnie jest pobyć razem w kuchni. Takie przygotowywanie posiłków bardzo zbliża. Mój syn, który ma niecałe 9 lat, też uwielbia mi pomagać. Chyba już złapał bakcyla gotowania, bo ostanio zażyczył sobie książkę kucharską dla dzieci. Więc może w następnej części przekażemy relację z gotowania mama - syn.
Tak sobie teraz pomyślała, że babcia Mira do każdego posiłku dodawała jeszcze jedną przyprawę - sekret każdej dobrej gospodyni - bardzo dużo MIŁOŚCI. Tak przypawiona potarwa smakuje najlepiej.
A więc moje Drogie Panie i Drodzy Panowie - gotujcie z MIŁOŚCIĄ.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz